W Hanoi chłód, a czasem nawet przejmujące zimno, siąpiące, zamglone i wciskające się za kołnierz. Chińska wiza w Hanoi osiągalnością przebija Graala. Dlatego po trzecim podejściu do sprawy uznaliśmy, że siła wyższa i zamiast pod prąd popłyniemy tam, gdzie nas chcą i bez wizy. Chiny będą na nas musiały jeszcze trochę poczekać, póki co ruszamy na Borneo – padać na twarz ze zmęczenia i pocić się trekkując na Mt Kinabalu, moknąć na raftingu, nurkować na Sipadanie i przemierzać bez suchej nitki na ciele lasy deszczowe Sabah. Będzie gorąco i wilgotno, jak już nie raz bywało. Ciekawe czy do tropików nasze polskie organizmy kiedyś naprawdę przywykną 🙂
Czyli wiemy czego chcemy, wystarczy tylko zabookować bilet na samolot i w drogę? Hmmm, tak by się mogło wydawać gdyby nie pewien drobny szczegół…
Jeszcze uciekając przed chorobą samolotem z Siem Reap zetknęliśmy się z absurdalną polityką Vietnam Airlines, które nie pozwalają płacić za bilety w internecie wirtualną kartą do płatności internetowych właśnie. Wówczas z pomocą przyszedł nam właściciel guesthouse’u i jego ekipa, która uruchomiła znajomości i za cenę lepszą niż internetowa zdobyliśmy bilety u lokalnego agenta.
Tym razem wietnamskie linie omijamy szerokim łukiem, z tej właśnie przyczyny. Poza tym najlepsze ceny w naszym kierunku i tak mają Tiger Airways, Air Asia i Malaysian Airlines. Dwie pierwsze sprawdzają się przy bagażu podręcznym ale ponieważ jesteśmy obładowani konkretnie, wybieramy malajskie linie lotnicze. Czytamy, sprawdzamy, momondo.net podpowiada nam najlepsze opcje kosztowe i najciekawsze połączenia. W piątek wieczorem kupujemy dwa bilety do Kota Kinabalu płacąc a jakże kartą przedpłaconą, bo kto przy zdrowych zmysłach ryzykuje z kartą kredytową w internecie.
Płatność poszła, rezerwacja zrobiona i co? I Malaysian Airlines uznały właśnie, że to świetny moment, zeby nas poinformować o szczególnych wymaganiach – albo pokażemy plastik lub skan karty kredytowej, którą opłacono bilety albo nie wpuszczą na pokład. Przez weekend po prostu się nie stresujemy. Cieszymy się nowo odkrytym pysznym jedzeniem w wegańskiej knajpce, sączymy najlepszą na świecie kawę i planujemy dalszą podróż. Wszystko wyjaśnimy w poniedziałek w głównym biurze Malaysian Airlines w Hanoi. Pracują tam przecież porządni ludzie?
Poniedziałek. Sam fakt, że przyszłam z dowodem osobistym, gdzie moje dane są dokładnie takie jak na rachunku do karty nic nie pomaga. Ma być plastikowa karta kredytowa i już.
– ale ta karta jest wirtualna, do płacenia w internecie
– tak w internecie. dobrze. ale ja muszę zobaczyć
– ale skoro w internecie to nie ma plastiku, nie potrzeba, wystarczą dane, rachunek do karty i pieniądze
– jak nie ma plastiku to nie ma karty, nie wejdziecie na pokład
– karta jest, bo pieniądze do was przeszły. z mojego rachunku, tak?
– tak, pieniądze są. z tego rachunku. karta nr…….
– tak, ta karta ma numer ale nie ma plastiku do tej karty, dlatego ona się nazywa wirtualna, tylko do płacenia w internecie. ale to moje konto, i na mnie jest bilet, to nie wystarczy?
– nie, musimy mieć plastik. albo skan karty!
– proszę pani, nie da się zeskanować czegoś czego nie ma….to co zrobimy?
– nie wiem.
– my też nie wiemy, dlatego przyszliśmy. zależy nam, żeby wsiąść do samolotu, skoro zapłaciliśmy….
– bez karty nie wsiądziecie….
3 wizyty jednego dnia w biurze, przeplatane Skype’owymi dyskusjami z bankiem, który owszem może wystawić zaświadczenie, że jestem posiadaczką tej karty ale za 7 dni i trzeba zaświadczenie odebrać osobiście w placówce w Polsce. No tak, urzędniczka linii lotniczych proponuje żebysmy odwołali bilet i kupili nowy. Super ale nie za 140 dolców, proszę pani!
Ostatecznie mocno zestresowani dochodzimy z urzędniczką do jakichś względnie sensownych wniosków – my wydrukujemy potwierdzenie zaksięgowania płatności za bilety i print screeny z konta w banku, wykazujące niezbicie, że to moja karta i możemy lecieć na kupionych już biletach.
Ufff.
Wtorek. wcześniej załatwiliśmy sobie web check-in, więc tylko zdajemy bagaż i odbieramy wydrukowane karty boardingowe. Nikt nas nie pyta o kartę kredytową. Ale… (czemu zawsze jest jakieś ‘ale’?) lecimy na Borneo i co dalej? Gdzie jest bilet powrotny albo wylotowy z Borneo gdziekolwiek?
Teraz już mam wewnętrznie dość
– NIE MA (czarujący uśmiech do pani za kontuarem)
– Nie ma? ale musi być…
– Nie.
– Nie? Musi być, ile chce pani zostać w Malezji?
– Mniej niż 3 miesiące, ale nie wiemy ile. Potem pojedziemy do Indonezji, autobusem, albo łodzią, nie wiem. Ale skoro Borneo to wyspa na której są dwa kraje to nie muszę z niej wylatywać. Prawda?
– eeee, proszę poczekać….
To nie był jej dzień. Ani jej ani koledze, którego zawołała nie udało się nas przekonać, że bilet jest nieodzowny. Dostaliśmy pouczenie i karty boardingowe. Zero pytań o kartę kredytową. Prynajmniej tyle 🙂
10 minut do boardingu, nagle podchodzi do nas chłopak w mundurku Malaysian Airlines z informacją, że zadzwonili do nich z biura w Hanoi, że ma nas sprawdzić, bo zapłaciliśmy złą kartą.
Pewnie wszystkie te stresy kiedyś się na nas zemszczą. Ale póki co trzeba z żelaznym przekonaniem twierdzić, że wszystko zostało ustalone (bo do cholery było) i nie dać się zastraszyć ani wyprowadzić z równowagi. Udało się. Jeszcze w samolocie stewardessa podchodzi, żeby zapytać o co chodzi, bo ma nas zaznaczonych jako pasażerów “specjalnej troski”. No comments.
A teraz siedzimy na lotnisku KLIA i czekamy na poranny samolot do KK. Z wbitą na 90 dni pieczątką w paszportach. Jakoś nie mam pewności, czy ta historia z biletem już miała happy end. zobaczymy…A wam radzę bez względu na linie lotnicze sprawdzać przed płatnością, czy nie wprowadzono u nich niedawno zasady chroniącej przed defraudacjami w internecie (bo to o to cała draka). My natomiast dalej będziemy w internecie płacić kartą przedpłaconą, bo bezpieczniej, tyle że innego banku, który przyporządkował jej faktycznie zbędny na codzień kawałek plastiku z nazwiskiem posiadacza.