Pamiętacie ten serial? Absolutnie bezkonkurencyjny John Cleese, którego tylko chwilami przyćmiewała postać służącego od wszystkiego czyli Manuela. Pojawiał się znikąd, mieszał wszystko i opacznie rozumiał. A jednak to wydawałoby się rozgarnięty, wręcz egzaltowany Bazyli najczęściej był przyczyną nieporozumień, zdarzało mu się aż nazbyt często obrażać gości lub wywoływać małe katastrofy. Cóż, powiecie w tym cały urok. Taaak, jeśli dzieje się to na szklanym ekranie a my właśnie wygodnie rozsiedliśmy się z kawką na kanapie. Za oknem plucha, na ekranie absurdalne perypetie a nam dobrze, bezpiecznie, zwyczajnie.
Po hardcorowym projekcie i taplaniu się w glinie kafejki zrobiliśmy sobie przerwę. I to długą. Spędziliśmy miesiąc na Koh Tao, potem na krótko Kambodża, miesiąc w Wietnamie aż wylądowaliśmy na Borneo. Nie wiem jak wam ale nam Borneo kojarzyło się dwojako – z borneańską pradawną dżunglą i nurami na Sipadanie. Postanowiliśmy spróbować obydwu opcji. A co z tego wyszło? Hmmm, zamiast projektu w dżungli, odwiedziliśmy okolice Tawau, poznaliśmy świetnych ludzi, jedliśmy przepyszne jedzenie, trochę się poszwędaliśmy po dżungli a zamiast na oblegany Sipadan wybraliśmy się na indonezyjską wysepkę Derawan, gdzie żółwie to nam przysłowiowo prawie z ręki jadły.
Z Derawanu, o którym możecie przeczytać tutaj wróciliśmy do Tawau a stamtąd wybraliśmy się już na projekt. Seaview Sandakan Hotel & Hostel oraz należąca do naszej hostki Nabistul kafejka Lemongrass zapewniły nam zajęcie na najbliższe 3 tygodnie. Aż do chwili, gdy terroryści z Lahad Datu zaczęli się na poważnie panoszyć i Sabah przestało być spokojnym miejscem…ale do tego jeszcze wrócimy.
Z Nabistul umówiliśmy się przez telefon – obiecała dwuosobowy pokój i jedzenie w miarę możliwości z jej kafejki. W zamian praca nad social media, promocją, menu i przy renowacji hostelu. Do tego jeszcze rzecz jasna obsługa recepcji, ogarnianie hostelworld i agody, odbieranie telefonów, przyjmowanie gości, obsługa w kafejce… jak się domyślacie nie były to magiczne 4h/ 5 dni w tygodniu. Ktoś by powiedział, że trzeba się było zabierać i szukać porządnego helpxa. Ależ za nic w świecie! Wówczas stracilibyśmy niepowtarzalną okazję poznania życia lokalsów od podszewki. Było warto!
Sandakan to mała, nudna mieścinka w której przyjezdni wyemigrowani ze swojego biednego kraju Filipińczycy pracują jak mrówki na leniuchowatych Malajów zazdroszczących zaradnym i pracowitym Chińczykom ich sukcesów. Ok, to tak po wierzchu a teraz zajrzyjmy głębiej.
Poznajcie ekipę Lemongrass & Seaview, żaden casting nie dobrałby lepszej 🙂
Mówiłam już o Filipińczykach? Fantastyczna, słodka Cherry o zawsze uśmiechniętych wiśniowych ustach, które zawróciły w głowie pewnemu listonoszowi-wagabundzie z UK. Drobna dziewczyna dla której nie było rzeczy niemożliwych, może poza wolnymi weekendami w które niełatwo jej było uwierzyć (“nie pracujecie 2 dni w każdym tygodniu? serio??? ja mam jeden wolny dzień w miesiącu i to jeśli coś komuś nie wypadnie…”) To dzięki niej hotelik otrzymywał na tripadvisorze tak wysokie oceny za czystość a w wolnych (hmmm) chwilach potrafiła jeszcze szyć nowe poszewki i naprawiać starszą pościel. A jednak naszej hostce i właścicielce hoteliku/hostelu nie wszystko w niej pasowało, zresztą…
Nabistul to wyjątkowy człowiek, postać idealnie pasująca do burleskowych skeczy Hotelu Zacisze. Przerysowane reakcje na codzienne sprawy hotelu idą w parze z rozbuchaną ekspresją przeżyć religijnych. Myślę, że jej hotelik jako jedyny oferował gościom możliwość nagrywania muzułmańskich modlitw pięć razy dziennie w hallu – w pełnym rynsztunku, białym stroju i z namaszczonym wyrazem twarzy odmawiała Koran wcześniej zatroszczywszy się o publiczność. Po modłach przychodził czas na drzemkę i tak do wieczora, kiedy to nasza hostka siadała na kanapie we wspólnym pokoju i zastanawiała się czemu jej interes nie idzie. Po czym zaczynała rozprawiać o cudzie jaki przeżyła w Mekce. A kiedy około 3 skończyła historię o pierwszym cudzie…tak tak, dobrze się domyślacie, przyszedł czas na cud drugi. A ja i hiszpański helper Ima modliliśmy się o mały cud, który powstrzyma monolog Nabistul 😉 (Arek z komputerem znikł wcześniej w naszym pokoju, jak my mu z Imą zazdrościliśmy!) Historie o cudach bynajmniej jej się nie nudziły i zawsze chętnie je nam przypominała.
Szukająca cudów daleko Nabistul nie zdawała sobie sprawy z cudu tuż obok. Nazywany przez nas Amazing Mark, był naprawdę Niesamowity – młody muzyk przyjechał z Filipin na zaproszenie wujka a właściwie kolegi ojca. Poważany dentysta z małego malajskiego miasteczka szukał dobrego gitarzysty do swojego zespołu i chętnie przygarnął Marka. Chłopak zakręcił się i wkrótce nie tylko grał z wujkiem muzykę, którą lubił ale też grywał do kotleta na weselach za kasę i pracował w hotelu. Kiedy Nabistul otworzyła kafejkę na parterze, Mark poza obsługą recepcji, zarządzaniem personelem, prowadzeniem biura turystycznego i jeżdżeniu na posyłki po mieście zajął się też kucharzeniem. I wiecie co? Był w tym naprawdę świetny. Na miejscu Nabistul, która często wyjeżdżała do Kuala Lumpur zostawiając managing obu miejsc w rękach 20-letniego Marka, modliłabym się o to by się ten cud nie skończył. Szczególnie, że do kucharzy jakoś hostka szczęścia nie miała 🙂
Kiedy przyjechaliśmy w Seaview zastaliśmy dwóch miśkowatych inspektorów policji, którzy przyszli uzgodnić zeznania po zgłoszonej kradzieży dokonanej podobno przez którąś z kelnerek. Na wszelki wypadek obie dziewczyny się ulotniły a z nimi kucharz. Od tej pory młody Azis nie miał już zmiennika, chyba, że wpadał go zastąpić Mark. Azis był jedynym przypadkiem emo zaobserwowanym na Borneo, jego stany depresyjne były mocno połączone z nastoletnią kelnerką Saudią i ich ognistym (w przyjętych ramach społecznych) romansem. Azis potrafił zniknąć w ciemnościach nocy tuż przed kolacją, pozostawiając niezrealizowane zamówienia a personel biegający po mieście w poszukiwaniu bohatera dramatu, który nad morzem rozmyśla nad przyszłością topielca. Chyba, że miał bardziej sadomasochistyczny nastrój i wybierał podsmażanie przedramion na piecu do naleśników roti. Brzmi poważnie? Następnego ranka Azis z Saudią gruchali jak gołąbki planując swój ślub. Zdaje się, że nasze kultury trochę się różnią. Albo po prostu z Arkiem nie należymy do ludzi, którzy lubią sobie robić z życia telenowelę.
Nabistul szukała nowego kucharza a póki co emocjonowała się historią miłości dwójki swoich pracowników. Czuła się za Saudię odpowiedzialna, bo wybrała tę niewinną dziewczynę do pracy zabierając z wioski, gdzie ta najpiękniej śpiewała Koran. Ciekawy wybór – Saudia jak na kelnerkę była bardzo nieśmiała, nie znała angielskiego, w ogóle niechętnie rozmawiała z ludżmi i miała specyficzne podejście do higieny (wyobraźcie sobie taką scenkę: w kafejce siedzi para Holendrów, dwa stoliki za nimi Saudia rozsiada się na krześle i obcina sobie paznokcie u stóp. Zszokowani Holendrzy akurat zaniemówili, więc Saudia leniwie podchodzi do stałego klienta – Malaja, który wchodzi i zamawia teh tarik na zimno. Saudia niespiesznie szykuje napój za barem, przelewa herbatę z mlekiem a na końcu nieumytymi rękami wygrzebuje lód z zamrażarki i wrzuca do szklanki. Świeża opalenizna na Holenderce zadziwiająco nagle blaknie. Prawdę mówiąc trudno się dziwić, ja powiedziałam dość kiedy Nabistul postanowiła przepchać studzienkę odpływową widelcem z kuchni po czym odłożyła go na miejsce…no cóż. Ten projekt przetestował nasze poczucie humoru na wielu poziomach, nauczył też zdrowego podejścia i dystansu do siebie i sytuacji. W końcu znaleźliśmy się na innym kontynencie, wśród ludzi innej wiary, przekonań i standardów. Choćby taka sytuacja – kiedy Azis przestał się do nas odzywać po tym jak zaprojektowaliśmy dla kafejki nowe dwujęzyczne menu długo nie wiedzieliśmy czemu kucharz jest na nas obrażony … aż przypadkiem wydało się, że ten 18-letni chłopak, który chwalił się pracodawczyni znajomością angielskiego nie potrafi czytać nawet w swoim języku. Okazuje się, że analfabetyzm to na Borneo nic niezwykłego.
W tej helpixowej jeździe bez trzymanki towarzyszył nam helper ze słonecznej Hiszpanii, zwany przez zainteresowanych Latino-Imano. Przyzwyczajony do niespiesznego tempa życia Ima szybko odnalazł się w borneańskiej malajskiej rzeczywistości. A lokalnym dziewczynom obleczonym w hijab zawracał w głowach równie skutecznie co w domu Hiszpankom 😉
A ja i Arek? Jakie role nam napisał scenariusz projektowego życia? Chciałoby się odpowiedzieć – uważnych obserwatorów, lecz prawdę mówiąc było w tym coś więcej. Razem z ekipą Seaview i Lemongrass pracowaliśmy, wspólnie celebrowaliśmy posiłki i żyliśmy tymi samymi sprawami – tak samo z wypiekami na twarzy przysłuchiwaliśmy się (tłumaczonym przez Marka) wypowiedziom rządów filipińskiego i malezyjskiego na temat zmasowanego ataku filipińskich terrorystów w sąsiadującym z Sandakanem mieście Lahad Datu. Kiedy odcięto prąd zebrani na kanapach koło recepcji razem z Markiem śpiewaliśmy stare rockowe przeboje przy świecach. W recepcji odpowiadaliśmy przez telefon na najzabawniejsze pytania gości, pociliśmy się przy malowaniu ostatniego piętra, uwijaliśmy przy zmianie poszewek i robieniu naleśników. I właśnie dlatego, że w tej zwariowanej historii odegraliśmy też swoje role, udało nam się trochę zrozumieć tą odmienną rzeczywistość, bez oceniania i złości przyjęliśmy jej inność pozwalając by porwała nas jej wartka akcja.