Dziś będzie o kawie. Tej przepysznej pachnącej czekoladą i lekko zabarwionej skondensowanym mlekiem. W malutkiej filiżance, wypitej wczoraj przed południem… Jest czwarta nad ranem a we mnie wciąż pokłady niespożytej energii i zaskakująca jasność umysłu.
W Wietnamie pojawia się Starbucks, i co? I nic wielkiego, w każdym razie dla Wietnamczyków. O każdej porze dnia aż do późnego wieczora w niezliczonych kafejkach na malutkich plastikowych taborecikach siedzą grupki młodszych i starych łuskając słonecznik i popijając swoją ca phe cut chon. Zamiast przyzwoitego Starbucksa wolą odchody łasicy? Przyznam, że gdyby moja pierwsza filiżanka tego boskiego płynu pojawiła się z łasiczkowym oznaczeniem pewnie miałabym wątpliwości. Jednak w kafejce w Ninh Binh nikt nie mówił po angielsku i po prostu postawiono przede mną blaszaną puszkę, z której sączyła się filtrowana kawka wprost do filiżanki z odrobiną skondensowanego ulepku, zwanego tu mlekiem.
I zakochałam się na zabój. Starbucks sucks moi drodzy! Każdy dzień zaczynamy nieodmiennie od filiżanki gorącej ciemnobrązowej ambrozji o konsystencji likieru z kukułek. Z najlepszych ziaren, bo właśnie takie wybierają za sprawą doskonałego węchu lisi koneserzy wietnamskiej kawy zanim będzie gotowa do obróbki termicznej. Za tą pyszność smakosze potrafią zapłacić wiele, np 200, 300 złotych kosztuje filiżanka w Londynie.
Taak, każdego dnia wchodzimy do którejś z wielu Hanoiskich kafejek typu whole-in-the-wall, bez drzwi z zaledwie kilkoma stolikami, zamawiamy tę luksusową kawę i…. no własnie, płacimy 20, 25, 35 tysięcy dongów* (to nie Ninh Binh, 12 tysięcy za kawkę to dla nas już historia). Jakim cudem? Wietnam to drugi co do wielkości producent kawy na świecie, w dużej części kawa ta jest słabej jakości – ziarna z wietnamskich plantacji często trafiają do tanich kaw typu instant. Jednak nie weasel coffee, która potrafi osiągnąć cenę kilkuset dolców za kilogram. I będzie coraz droższa, ponieważ wycinanie drzew będących domem dla lisków-kawoszy i polowanie na nie dla mięsa bardzo się rozpowszechniło. Dlatego nie każda kawa sprzedawana w Wietnamie oznaczona jako cut chon jest autentyczna a co za tym idzie pyszna. Jednak kilku większych producentów takich jak Trung Nguyên pozwoliło biotechnologii zastąpić naturę – wykorzystującw swojej ‘Legendee’ sztucznie stworzone enzymy, odpowiadające tym, które towarzyszą procesowi trawienia u lisich fanów ziaren kawy. Czyli jednak oszukaństwo? Nie pijamy wyjątkowej kawy żartobliwie zwanej “wholly shit” przez swój boski smak i wiadome pochodzenie.
Smak i tak ma niebiański.W dodatku nauka pozwala nie tylko taniej ale bez więzienia zwierzaków produkować wspaniałą kawę, na którą stać przeciętnego, niebogatego Wietnamczyka i liczących się z budżetem przypadkowych wędrowców, takich jak choćby my. Same plusy.
20 tys dongów = 1 $