Lonely Planet twierdzi, że “there’s no wow in Tawau”. Spotkaliśmy już backpackerów, którzy traktują LP jak Biblię, dwójka Amerykanów na Derawanie z dumą poinformowała nas, że w Tawau nie ma wow i oni takie miejsca omijają… a my LP jak wyroczni nie traktujemy i będąc na Borneo zamiast prosto na Sipadan/do Semporny odbiliśmy do Tawau. Zatrzymaliśmy się w fantastycznym, przyjaznym miejscu – VS Guesthouse. Pewnie dla wielu osób to miasteczko może wydawać się nieciekawe, zaniedbane budynki, żadnego night life’u… ale nas olśniło – za sprawą kulinarnych doznań i dzięki zawartym super znajomościom Tawau stało się naszą borneańską bazą wypadową a nie krótkim przystankiem w drodze na Sipadan, jak pierwotnie planowaliśmy. Co więcej po tygodniu objadania się nieprzyzwoitymi ilościami grzesznie pysznych i śmiesznie tanich specjalności kuchni hinduskiej, indonezyjskiej, filipińskiej, chińskiej i malajskiej wyruszyliśmy ale nie na Sipadan lecz do Indonezji (o tym krótkim wypadzie piszemy w kolejnym poście).
Chińska para właścicieli – Vun i June sprawili, że w VS czuliśmy się jak dobrzy starzy znajomi a nie hotelowi goście. Kiedy nasz helpXowy projekt w dżungli nie wypalił, June szybko zorganizowała nam wypad do Tawau Hill Park, dzięki czemu nie ominęły nas lasy deszczowe na Borneo (niestety ogromne połacie tej wielkiej wyspy zajmują plantacje palm olejowych i wkrótce dżunglę oglądać będzie można jedynie w parkach narodowych, dosyć to przygnębiające).
Do Tawau wracaliśmy dwukrotnie – z dwudniowego wypadu w dżunglę i z prawie dwutygodniowego na Derawan. Mało brakowało, a wrócilibyśmy po raz trzeci, kiedy Sandakan okazał się tak nieciekawy, jednak terroryści w Lahad Datu i okolicach przekonali nas do szybszej ewakuacji z Sabah.
Jednak Tawau, ta nieturystyczna mieścinka zapisała się w naszej pamięci – ośmiorniczkami w sosie kokosowym z chili (mistrz!), rice porridge z krewetkami i napojem chlorofilowym na śniadanie, nasi kuning itd etc… godzinami przegadanymi przy kontuarze z June, Vunem lub Dalilą i wszechobecnymi samochodowymi klasykami (do podejrzenia na Flickr), od którym Arkowi oczy zrobiły się jakby większe 🙂