Rozmowa przy śniadaniu z sympatycznym chłopakiem, który pracuje w naszym hotelu Kinh Do w Ninh Binh:
– To gdzie teraz jedziecie?
– do Hanoi…
– tak blisko jesteście i nie jedziecie do Ha Long? Wszyscy turyści chcą zobaczyć Zatokę. To nasz skarb narodowy. No wiecie, nawet jak zimno to nie warto przegapić. Zobaczycie, że mniej fajne niż Tam Coc, sami zobaczycie.
– nie pominęlibyśmy Ha Long Bay. Jak tylko dojedziemy do Hanoi, wykupimy wycieczkę.
– Po co?
– Co po co?
– Po co do Hanoi? Jak chcecie nad Zatokę to ja wam załatwię transport do Ha Long City. To nie jest w sumie miasto ale sporo hoteli, tanich po sezonie. Za rejs po Zatoce zapłacicie mniej na miejscu. I wreszcie się najecie.
( przez chwile zapewniamy, że hotelowe jedzenie nam bardzo smakuje, przecież to nie ich wina, ze mamy takie bezmięsne upodobania)
– Dobra, dobra, tam są pyszne owoce morza, ryby z Zatoki. Wszystko dobre a teraz też tanie. Spodoba się wam.
Patrzymy jedno na drugie i zgadzamy na spontaniczną zmianę planów.
-Ok? To ok. Już dzwonię. Tylko…to jest lokalny transport. Będzie trochę ciasno 🙂
Faktycznie było ciasno, w małym vanie zmieściło się kilkanaście osób. Ciężko określić dokładną liczbę bo zatrzymywaliśmy się często a podróżni się zmieniali. Ja u męża na kolanach z plecakiem i laptopem nie miałam najgorzej 🙂 Kilka godzin później wysiadamy w malutkiej mieścince. Też mi City…Hotelik przy hoteliku ściśnięte budynki oferują spanie w różnym standardzie. Nauczeni doświadczeniem zawsze sprawdzamy 3 miejsca zanim zdecydujemy, gdzie się zatrzymamy. Pierwsza nora nawet bez światła (“o, naprawimy, może jutro…”) nie zachęca. Drugi hotelik dosyć przytulny. Niestety nie najtańszy jak na wietnamskie warunki. 16 dolarów za dwójkę, nie dziękujemy. Babka obniża do 14 dolców. Zastanawiamy się, ale ponieważ zawsze sprawdzamy 3 miejsca upieram się, że pójdę do kolejnego. Naprawdę bym wróciła gdyby było niefajnie. Nie bardzo umiem się targować, jeśli czasem mi wychodzi to przypadkiem 🙂 Tym razem właścicielka hoteliku potraktowała moje wyjście jak cześć targu. Powiedziała szybko Arkowi, że mamy pokój za 10 dolców i żeby zawołał żonę 😉
Rzucamy nasze graty w pokoju i idziemy na obiecaną wyżerkę. Przy recepcji zatrzymuje nas grubasek w garniaczku. Przedstawia się jako właściciel łodzi – o, tej pięknej brązowej na zdjęciu. Jednodniowa wycieczka po cudownej zatoce za jedyne 35 dolarów od osoby. Jutro możemy jechać i pojutrze dalej do Hanoi gdzie jest night life. W nosie mamy night life, chcemy zostać kilka dni i nie zależy nam na szybkich decyzjach. Idziemy jeść a poza tym nie mamy gotówki. Może jutro. Grubasek jest uparty i twierdzi, że poczeka, gotowkę możemy wyciągnąć z bankomatu, o, zaraz po drugiej stronie ulicy. Głodni i już trochę wkurzeni na Grubaska idziemy do bankomatu. Los chciał, że wcześniej nie sprawdziliśmy i na karcie zabrakło środków. Grubasek zrezygnowany zapowiada, ze wróci jutro. A my nareszcie możemy zjeść coś treściwego!
Owoce morza z tej zatoki to temat na oddzielny post. Najedzeni i zadowoleni idziemy nad wodę. A tam… Sopot po sezonie. Pusto, kilka drewnianych wilgotnych leżaków i duuuużo mgły. Uff, dobrze, że nie zapłaciliśmy Grubaskowi!
Jedzenie nam smakuje, pokój tani i wygodny. Nie szkodzi poczekać kilka dni na lepszą pogodę. Możecie uznać, że jestem sentymentalna ale Ha Long Bay było na mojej bucket list od tak dawna, że nawet zupełnie zamglona Zatoka wydaje się wspaniałym osiągnięciem. Nareszcie dotarłam! Marzenie prawie spełnione. Można się zrelaksować przy pysznej kawce, rozgrzewać hot potami w małych restauracyjkach po długich spacerach i nie spieszyć z niczym.
Jeden z takich długich spacerów zawiódł nas do odległego kilka kilometrów od miasteczka portu. W połowie drogi trafiamy na informację turystyczną. Serio, trafić tutaj mogą tylko naprawdę przypadkowi turyści. Przypadkowo dowiadujemy się, że jednodniowe rejsy po Zatoce można wykupić na miejscu w porcie za magiczną sumę…ta dam! 9 (słownie dziewięciu) dolarów. Oglądamy łódki w porcie i na jednej starej z odłażącą płatami białą farbą zauważamy Grubaska. On też nas zauważa i szybko chowa się pod pokład. Tym razem nie upolował parki turystów, takie życie, hihi.
Następnego dnia rano niby nigdy nic Grubasek atakuje nas przy hotelowej recepcji. Dziękujemy pięknie, nie komentując aktualnego stanu jego łodzi (taka jak na zdjęciu była pewnie 20 lat temu) ale wybieramy wycieczkę za 8 dolców. Grubaskowi rzednie mina, zgadza się za 12 dolarów zabrać nas spod hotelu i odwieżć z powrotem po rejsie. Wygodniej niż rano zrobić kilka kilometrów do portu a i cena całkiem przystępna. Jasne, podpisujemy i za łączną sumę 24 dolarów mamy jednodniowy rejsik po Ha Log Bay. Trochę się wypogadza i wycieczka pięknie się udaje. Zobaczcie sami…
W pewnej chwili wszyscy wysiadają i okazuje się, że za dodatkowy krótki trip po jaskiniach trzeba dopłacić 5 dolarów. Cóż, jestem w jednym z wymarzonych miejsc na ziemi. Płacimy. Obok nas awanturuje się parka Japończyków. Dziewczyna pokazuje rachunek z hotelu wystawiony przez Grubaska, przecież zapłacili już tyle kasy! Faktycznie Grubasek odbił sobie niepowodzenie z polskimi turystami na nieszczęsnych Azjatach – 100 dolców na głowę! Wnioski z wizyty w HLC i rejsiku po Zatoce? Wietnamska przyroda i kuchnia robią wrażenie, czasem wrażenie robi też bezczelność z jaką lokalni biznesmeni traktują zagranicznych turystów.