To będzie trochę inny post…Kiedy układałam sobie w głowie, czym się z wami chcę podzielić, w myślach dodawałam zdjęcia.
A potem okazało się, że to moja pamięć robiła te zdjęcia a nie ja i aparat nie zachował tych wspomnień. Dlatego dziś, po staremu, jak w książce bez obrazków, przedstawię wam naszą ósmą helpixową przygodę.
Managerowie Domu Nad Jeziorem Jules i Yi-Ching odwieźli nas do Hirafu samochodem i odstawili pod dom Scotta, naszego kolejnego hosta. Nie zgłaszaliśmy się na jego projekt, lecz zostaliśmy zaproszeni, jeszcze kiedy pomagaliśmy na farmie pod Obuse. Scott miał dla nas miejsca od sierpnia, więc trzeba było jeszcze jakoś zagospodarować lipiec – i tak właśnie, dosyć spontanicznie trafiliśmy do Toyako i Domu Na Jeziorem, gdzie jak pisałam w poprzednim poście, zdrowo się zasiedzieliśmy 🙂
W efekcie do Niseko Hirafu dotarliśmy w początkach września, co miało dobre strony bo pogoda zaczynała być w kratkę i praca przed komputerem mogła nas wybawić od jesiennej pluchy pod gołym niebem. Nie byliśmy pewni jak będzie, bo o Scotcie i jego projekcie krążyły niezbyt wesołe historie… A zaczęło się tak…
Pensjonat w samym centrum perełki turystyki zimowej, czyli Wioski Hirafu, jednak główne wejście zawalone jakimiś płachtami i zasyfione, napis na budynku kieruje nas na tyły. Stamtąd slalomem między starymi nartami, balami drewna, rowerem i staruteńkim psem husky po ciemku i z plecakami dostajemy się do hallu i po wąskich zakurzonych schodach wspinamy się na piętro. Pierwsze wrażenie po wcześniejszych projektach? Kurz i syf, ale nie nastawiajmy się negatywnie 🙂 Siadamy ze Scottem na kanapie przykrytej jakimś futrem (wkrótce nasz nowy kolega z Francji wymusi swoją alergią pozbycie się tych kłaków ze wspólnej kanapy, chwała mu za to, ale nie uprzedzajmy faktów). Pamiętajmy, że Scott zaprosił nas na projekt w konkretnym celu – pracy nad jedną z jego kilku stron internetowych, dlatego jego pytanie do Arka kompletnie nas zaskakuje “potrafisz ciąć beton? a prowadzić ciężarówkę? nie?” Chyba będzie dziwnie… ale teraz odwrotu nie ma i trzeba się odnaleźć w nowej sytuacji. Nic to, spójrzmy na współtowarzyszy helpixowej niedoli. Współtowarzysze, jako że jest wieczór oddają się w czasie wolnym swojej ulubionej rozrywce – grają po sieci, przepijając do siebie mocnym alkoholem. Świetnie, co? Pamiętam jak pierwszego wieczoru spisałam nadchodzące 3 tygodnie na straty, a jednak…okazało się, że ten helpx sporo nam dał do myślenia i dziś cenimy te 3 tygodnie w Niseko 🙂
Pierwsze dni były jednak katorgą. Nie tyle dla mnie, co dla Arka, który z dwoma Alexami ze Stanów i Cypryjczykiem Markiem dostali ciężkie zadanie w terenie.
Ja jako kobieta zostałam automatycznie oddelegowana do gotowania na, o zgrozo, rozpadających się garnkach i patelniach z nieciekawie wyglądających składników znoszonych przez Scotta podobno od okolicznych gospodarzy. Psujące się warzywa nasuwały skojarzenia z freeganizmem i niestety nie nastrajały mnie zbyt miło do hosta, który jak się okazało oszczędzał na wszystkim (wynajem ciężarówki, opłata za wysypisko, jedzenie dla pracowników i pomocników itd.)
Mogliśmy się załamać albo przełamać słaby klimat. Jakoś udało nam się to drugie 🙂 Z pełną asertywnością usiedliśmy ze Scottem i przedstawiliśmy mu zarys jak przerobimy jego stronę. Pracy było dość dla dwojga, ustaliliśmy ile godzin nam to zajmie i wyjaśniliśmy, że nie będziemy robić wszystkiego po trochu – od mierzenia łóżek w pokojach na górze, przez tłuczenie szkła i noszenie gruzu po prace nad promocją jego biznesu online. Zrobimy to po co nas zaprosił, pracę wykonamy solidnie a następnie wyjedziemy – kilka dni wcześniej, bo przed wylotem postanowiliśmy skorzystać z CSowej kanapy w Sapporo. Chyba niezbyt często ktoś się Scottowi stawiał w tak spokojny i sensowny sposób, host zgodził się na nasze warunki, chociaż niechętnie. W międzyczasie zżyliśmy się trochę z pozostałymi helperami. Deszczowe chłodne wieczory, które zaczynały się coraz wcześniej, spędzaliśmy przed telewizorem na maratonach filmów sci-fi, my z piwem asahi a chłopaki z kilkulitrowym baniakiem whisky marki Suntory do towarzystwa 🙂
Jak teraz pomyślę, to do niektórych dyskusji między chłopakami Big Bang Theory jeszcze trochę brakuje… bo i osobowości to były nietuzinkowe, profesjonalnie rysujący półnagie mangowe Japoneczki i popijający dzielnie whisky z baniaka bez popity Mark, był biologiem starającym się o etat badacza na uniwerku w Sapporo a że znał się też na tworzeniu stron internetowych, to u Scotta przeczekiwał do czasu orzeczenia o stypendium naukowym. Jeden Alex wyglądał jak prawdziwy Jankes, dać mu mundur żołnierza Północy i cofnąć w czasie a nikt nie pozna w tym blondynie z niebieskimi oczami i dziarskim spojrzeniu człowieka z przyszłości – władającego japońskim matematyka ze słabością do koktajlu White Russian i wspomnieniami o dziadku, eksperymentującym ze środkami odurzającymi, weteranie wojny w Wietnamie. Dude, ten koleś sprawił, że Amerykanie nie wydają mi się już tacy beznadziejni! 😉
Drugi Alex, opanowany półbrazylijczyk z najbardziej poprawnym, prawie literackim angielskim jaki do tej pory dane mi było usłyszeć na żywo. Przemiły interlokutor i zdolny kucharz, przynajmniej do czasu przybycia pary z Singapuru – w gotowaniu, chłopaków Shauna i Jima nie dało się doścignąć.
U Scotta bywało nudno (szczególnie przez porównanie do Toyako i po atrakcjach Domu nad Jeziorem) na ogół wszędzie było pełno kurzu a męska grupa pomocników nie miała za bardzo motywacji do odkurzania całego pensjonatu. Jednak odrobina (lub więcej) dobrych japońskich alkoholi, dobre jedzenie w wykonaniu bądź naszych Singapurczyków, bądź żony Scotta Sanae-san i fajne towarzystwo do dyskusji zapewniało ciekawie spędzony czas. Do Sapporo wyjeżdżaliśmy bez poczucia straconego czasu, tygodnie w Niseko zaowocowały kilkoma fajnymi znajomościami i jedną przyzwoicie przygotowaną stronką internetową. Niezły wynik, biorąc pod uwagę niewesołe projektu początki.